Moja pierwsza miłość!




Każdy pamięta swoją miłość, tego nie da się zapomnieć. Jedni mają pozytywne wspomnienia, a drudzy wręcz przeciwnie. Mam nawet znajomych którzy zakochali się w sobie w gimnazjum i dzisiaj mając po 25 lat są już małżeństwem. Można? Można! Nikt nie powiedział, że pierwsza miłość nie może być tą ostatnią. Cholera.. Jak sobie przypomnę co ja odwalałem to mnie głowa zaczyna boleć (w pozytywnym tego słowa znaczeniu). Zresztą, dowiecie się więcej w dalszej historii.

Byłem bodajże w pierwszej gimnazjum, moją starą klasę podstawówki zostawiłem w innej szkole, ponieważ przeniosłem się na czas gimnazjum do innej miejscowości, więc byłem tam świeżakiem i otoczenie było nowe. Pamiętam do dzisiaj jak podszedłem do nowych kolegów i zacząłem się zapoznawać, wszystko było ideolo.. aż zobaczyłem Ją, moją gimnazjalną miłość. Pewnie się teraz uśmiechasz czytając to, nie martw się, ja też. Jak wtedy ją zobaczyłem pierwszy raz w życiu poczułem coś w sercu, jakoś tak dziwnie było. Jak chłopak taki jak ja, który wracając po szkole do domu ganiał się po ogródkach z plastikowymi pistoletami, latał po drzewach jak małpa i zadawał się tylko z kumplami, bo przecież wtedy dziewczyny to było coś w stylu "beee, ło jezu" mógł zakochać się w dziewczynie i w jednym momencie całym światem stała się ona. Pamiętam jak największą karą było siedzenie razem z dziewczyną w ławce w podstawówce, o boże.. haha! Ale teraz nie o tym. Wracając, pamiętam jak weszła do sali gimnastycznej na rozpoczęciu, normalnie anioł - nic dodać, nic ująć. Do dzisiaj nie pamiętam nic z rozpoczęcia bo ciągle gapiłem się na nią. Pierwsze dwa tygodnie od rozpoczęcia cała płeć męska naszej klasy nie rozmawiała z dziewczynami, potem to zaczęło się jakoś przełamywać. Zacząłem rozmawiać z wybranką mojego serca, oczywiście ona nie wiedziała, że się w niej zakochałem (tak, śmiało mogę powiedzieć, że to już było zakochanie). Na imię miała Żaneta i do dzisiaj jest wspaniałą kobietą, w gimnazjum była praktycznie jedną z najlepszych uczennic. Zawiodę was - nie było tak jak w filmach w których to łobuz kocha się w jakiejś kujonce czy inteligentnej dziewczynie. Wiem, że zabrzmię teraz jak jakiś narcyz ale wśród wszystkich chłopaków byłem jednym z najbardziej ogarniętych jeżeli chodziło o naukę i zachowanie, nie byłem absolutnie typem łobuza. To podnosiło mnie na duchu (być może ona też się zakocha we mnie skoro też jestem inteligentny jak ona? - wiem głupie myślenie, ale czego oczekiwać po pierwszej gimnazjum). No i tak jakoś się zaczepialiśmy przez długi okres, dużo gadaliśmy, sms'y i Gadu-Gadu szły codziennie w ruch. Pamiętam nawet puszczanie sobie sygnałków przez telefon, brakuje mi tego nawet dziś! 

Pomyślicie sobie, że takie zaczepianie i wspólne rozmowy coś zdziałały? Nie. Zaczęła chodzić z kumplem z klasy. Co tu dużo mówić o jego osobie, lekki cwaniak, takie typowe przeciwieństwo mnie. Do dzisiaj jestem pełny podziwu, że większość kobiet traci masę czasu zadając się z kompletnymi bałwanami, ale o tym będę pisał osobną notkę za jakiś czas. Jezu, jak się dowiedziałem, że Ona z nim jest to w ruch poszły smutne piosenki z kaset, które odtwarzałem na magnetofonie który był prezentem na komunię (tak, też nie wiem do dziś gdzie są wszystkie moje pieniądze z komunii). Zawsze miałem jakiś taki zmysł dzięki któremu potrafiłem przewidzieć czy ktoś będzie z kimś dłużej czy to tylko przelotne, może to głupio brzmi ale tak było. Nie wróżyłem im jakiejś długiej miłości (oczywiście, nie życzyłem im też źle), ale po prostu widziałem jak było. Można powiedzieć, że wrzuciła mnie do strefy Friendzone, ponieważ robiłem za takiego dobrego przyjaciela. Najlepsze było to, że zaczepialiśmy się na lekcjach, dużo ze sobą pisaliśmy, nawet karteczki z wiadomościami latały po klasie! I kto by pomyślał, że nie będziemy razem - nikt. Mimo tego, że jak tylko widziałem Ją z nim w każdym dniu w klasie, na przerwie, wszędzie to starałem się być pozytywnie nastawiony do życia. Powiedziałem sobie: "Cholera, skoro nie byliśmy sobie pisani to chyba powinno tak być, nie ma sensu robić czegoś na siłę. Do miłości nie zmusi się nikogo". No i tak było, gimnazjum przeleciało i zaczęło się liceum. W nowej szkole, w sąsiednim mieście. Dowiedziałem się później, że po gimnazjum ich związek zaczął się rozsypywać, już nawet nie pamiętam dlaczego. Ale zrobiło mi się szkoda, bo była zajebistą dziewczyną. Taki był finał akcji i żeby nie było powiedziałem jej w gimnazjum co do niej czuję, ale myślę, że wleciało jednym i wyleciało to drugim uchem. No i jak zaczęło się liceum.. nowi znajomi, nowe otoczenie i nowe zauroczenia o których mogę również coś napisać - jeżeli jesteście zainteresowani dajcie znać w komentarzach.

Z całej tej historii nauczyłem się jednego - nigdy nie zwlekaj z okazaniem uczuć wobec drugiej osoby. Bo miłość Twojego życia może przelecieć Ci przed oczami. Lepiej żeby zabolało teraz niż później pięć razy mocniej.

A jak wyglądało pierwsze zauroczenie u was? Też coś podobnego do mojego? A może do dzisiaj jesteście razem ze swoją pierwszą drugą połówką? Opiszcie w komentarzach poniżej, chętnie poczytam. ;)

2 komentarze:

  1. pierwsza miłość w 1 gimnazjum..... byliśmy razem aż pół roku.... 😒 zerwał ze mną przez gadu gadu 😂 śmiech po prostu.... wtedy straszna tragedia życiowa, dziś się z tego śmieję.....

    OdpowiedzUsuń
  2. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń

Obsługiwane przez usługę Blogger.